Koko eko, plastik spoko :P

To czego nie lubie w ekologii to jest to że, w wielu wydaniach, wiąże się ona z wielkim zawracaniem dupy, a ja nie znoszę jak mi się dupę pierdołami zawraca.

Stwórzmy sobie walutę która nazywa się ekos i jest ona wyznacznikiem tego jak dużo dane coś jest szkodliwe ekologicznie. I powiedzmy że tworzymy sobie cennik który wygląda tak:

Wyrzucenie zakręconej butelki: 0.2 ekos
Wyrzucenie odkręconej butelki: 0.1 ekos
Nalanie do wody do butelki: 0.0001 ekos.
Śniadanie: 5 ekos

i tak dalej

Sam fakt mojego istnienia ma pewien ekologiczny koszt — ponieważ by żyć muszę pić, jeść, wydalać, dojechać do pracy itp. Powiedzmy że dzień mojego funkcjonowania to 50 ekos, czyli godzina to 2 ekos. Więc jeśli wolontariacko postanowię uczynić-ziemię-lepszą i zajmie mi to godzinę, to niech lepiej zaoszczędzi to ziemi więcej niż dwa ekosy — w przeciwnym wypadku koszt czasu jaki straciłem będzie większy niż zysk dla matki-ziemi. Zamiast, dajmy na to, wracać się przez pół miasta po płócienną torbę, mogę wziąć ze sklepu plastik, a zaoszczędzony czas poświęcić na budowanie aplikacji, której ostatecznym celem jest to, żeby w Województwie mazowieckim mogło być mniej wpizdu-drogich stacji pomiarowych monitorujących zanieczyszczenia środowiska (a postawienie takiej jednej stacji to koszy miliona ekosów).

Pytacie jak określam wartość ekosów? Otóż założyłem że 1 ekos == 1 złotówka. I myślę że taka estymacja jest całkiem poprawna (tak z dokładnością +- 30%), z grubsza bowiem kupując coś płacę za pracę tych ludzi którzy współpracowali w dziele produkcji oraz dostarczenia mi tego czegoś. Oczywiście kupując litr paliwa z tych 6 złotych 3 to koszty produkcji, 2 to zysk państwa na akcyzie a 1 to zysk Putina na ropie, ale państwo za te pieniądze, nie wiem, wiadukt sobie strzeli (co jest nieobojętne dla środowiska), a Putin wyda na wódkę (której produkcja też jest nieobojętna ekologicznie) i dziwki (czyli za ich pracę). Więc z niezłą dokładnością ekos = złoty (oczywiście o ile zakładamy funkcjonowanie mechanizmów wolnego rynku i przy założeniu że jako typowy przedstawiciel klasy średniej nie kupuje sobie mega luksusowych przedmiotów dla których relacja ta może być złamana).

Więc generalnie ekologiczne są rzeczy tanie. Nasz proste przybliżenie wskazuje że bardziej ekologiczna jest torebka plastikowa niż papierowa, o patrzcie tutaj jest potwierdzenie. Jedziemy dalej co jest bardziej eko: podróż do Islandii samolotem czy promem — taniej wychodzi samolotem (130 Funtów kontra 240 Euro promem). Niby samoloty są takie szkodliwe ekologicznie bo palą mnóstwo paliwa lotniczego, a tu klops. Dodam też że zakup ekologicznej torby w Tesco (która kosztowała ze 7 złotych) jeszcze nam się nie zwrócił — bo z Tatą na zakupy przez ostatni rok zabraliśmy ją może pięć razy.

Idąc dalej tym ekonomiczno–ekologicznym tropem, głównym moim kapitałem jest to co mam głowie, a głównym moim zyskiem jest zarabianie na tym co z tej głowy wyjdzie. Wszelkie zasoby intelektualne bardzo sobie cenię. Więc wszystko co zawraca mi głowę mogę traktować jako koszt. Tak samo cenię sobie sloty w pamięci szybkodostępnej pamięci w moim mózgu. Większość zaleceń ekologów powoduje zużywanie tych zasobów — na przykład: „pamiętaj o braniu wielorazowej torby”, „oszczędzaj prąd z łazienki korzystaj po ciemku”. No ja dziękuję bardzo za racjonalny projekt korzystania z łazienki po ciemku skończy się tym że wybije sobie palec o (dajmy na to) młotek który przypadkiem zostawiłem na środku łazienki dwa dni wcześniej (więc oszczędzając na prądzie 50 groszy zmarnuję kilkadziesiąt złotych na lekarza). Projekt wykorzystywania obu stron kartek umarł kiedy okazało się że więcej czasu zajmuje mi zorientowanie się która strona jest która niż korzystanie z notatek pisanych na odwrocie 😉 (znów za każde zaoszczędzone 20 kartek (czyli około złotówki) marnuję piętnaście minut znalezienie odpowiedniej notatki (co kosztuje mnie przynajmniej pięć razy więcej)).

Gdyby te wszystkie wysiłki intelektualne które pół ludzkości wkłada w bycie eko zainwestować w jakiś kreatywny projekt (na przykład Fusion Reactor) to ów reaktor już dawno by działał.

Online university

Właśnie odkrywam radość interetowych uniwersystetów. Nie dość że to z reguły nic nie kosztuje, nie dość że nie trzeba dupy ruszać z domu na ósmą rano 😉 to jeszcze generalnie wykłady są dobrej jakości (lepszej niż część tych z PL).

Większość tego kształcenia jest raczej techniczna — co jest zresztą zrozumiałe, ale są humanistyczne perełki (no dobra dla mnie wszystko w czym nie ma rozkładu gaussa to już humanistyka)

Polecam:

No i oczywiście fajnych papierów żadna z tych inicjatyw nie da, ale jakieś certyfikaty są. Więc to raczej ku samodoskonaleniu polecam (aha i argument nie mam czasu nie działa kursy Stanfordu są odpowiednikiem przedmiotu uniwersyteckiego na dwie godziny wykładów i dwie godziny ćwiczeń w tygodniu, a to można zrobić i pracując na pełny etat).

 

Jednak ciągle śnię się pięknym kobietom!

Moja znajoma zwierzyła mi się że się jej przyśniłem ostatnio, sen ów przytoczę bo metaforyka niewąska tam odchodzi.

Miałam wziąć ślub (…), ale w wieczór kawalerski/panieński (który był jakby zmiksowany) cały czas zastanawiałam się czy faktycznie warto wychodzić za tego gościa, bo chociaż go bardzo kochałam to był trochę despotyczny i miał nastoletnią córkę i dziwną byłą żonę (…)

No i kiedy w sumie podjęłam decyzję, że jednak ślub jest złym pomysłem, to siedziałam między Tobą i moim przyszłym mężem. Obok przyszłego siedziała jego córka i zawsze kiedy chciałam powiedzieć, że chcę odwołać ślub, to mi wchodziła w zdanie. Ty się wówczas zaczynałeś ironicznie śmiać i weszliśmy w dyskusję nad kształtem szklanek, a ja z każdym słowem byłam bardziej pewna, że ten ślub to pomyłka. Ale nie powiedziałam nic, bo zadzwonił budzik

I to jest naprawdę bardzo w moim stylu. Widzę męczącą się kobietę w trudnej sytuacji i zamiast niczym przybyć na białym koniu, wybucham ironicznym śmiechem. A potem zmieniam temat na tak abstrakcyjny że tylko ja się bawię.

Zajebiście nie nadaję się na księcia w lśniącej zbroi na białym koniu! Z drugiej strony zawsze jak zabijałem smoka to zawsze się okazywało że nie tego, albo że to ulubiony smok księżnej pani, czy coś w tym stylu!

Nic nie jest za darmo

Uwielbiam serwisy polecające różne rzeczy które mogą mi się podobać. Na przykład Last.fm — to internetowa stacja radiowa która za pomocą wyrafinowanych (albo prostych — całkiem nieźle działają) algorytmów proponuje mi muzykę która mi się spodoba.

Gdyby nie last.fm nie znałbym takich cudów jak:

Naprawdę sporo tego jest. Jednak ceną za to poszerzenie moich horyzontów muzycznych jest taka że nie znam swojego gustu — najsensowniejszą odpowiedzią na pytanie: „Jaką muzykę lubisz” jest chyba: „Taką jaką streamuje mi last.fm”. I zastanawiam się czy było warto — z jednej strony część z tej muzyki poznałbym i tak, ale część byłaby absolutnie poza moim zasięgiem.

W ramach walki z nałogiem postanowiłem zdobywać (drogą kupna bądź nie) albumy moich ulubionych utworów, a jak Hani nie ma to co jakiś czas robię sobie dzień Kaczmarskiego (jak jest to gorzej bo mówi ona że ma przez to depresję;)).

Nie dać się zwariować

Przeczytałem artykuł wychwalający branie sobie niedzieli całkiem wolnej. I szczerze powiem że nie jestem przekonany że to dla mnie byłoby dobre. Po pierwsze dlatego robię doktorat żeby to co robie było spójne z tym co chce robić — robie naukę (Step away now I will do Science bitches!) bo to lubie. Mogę pluć, narzekać i ostro kląć, ale to jest to co lubie robić. Lubie chodzić na wykłady, gdzie dają mi zapakowaną w pudełko wiedzę. Więc w sumie skoro robie to co lubie i lubie to co robie to czemu raz w tygodniu robić co innego.

To jest jedna strona medalu. Druga jest taka że jednak uczestniczę w zbyt wielu rzeczach i po prosu zawsze mam coś do zrobienia na wczoraj (albo an jutro). Przyjąłem zatem następującą zasadę: rzeczy konstruktwne robie przeciętnie przez 8 — 10 godzin dziennie. Potem robie to co mam na to ochotę. Jeśli jakiegoś dnia miałem dwa wykłady a między nimi pogrzebałem przez 2 godziny w eksperymencie. To w domu pracuje już max 2 godzinki żeby wyrobić normę. Jak jest coś bardzo pilnego to posiedzę jeszcze dwie, a potem przerywam pracę, choćbym był dokładnie w połowie czegoś. Znaczy jeśli mam na to ochotę. Jeśli chce mam ochotę po programować dalej — robię to.

I wreszcie mogę sobie wieczorem w spokoju zdobyć odznakę pacyfisty w najnowszym Deus Ex. Codziennie wyprowadzam psa na spacer i takie tam.